Wielokrotnie podczas rozmów z maniakami książkowymi zostaję zapytana, czy znam tego czy innego autora. Zawsze wtedy odpowiadam, że osoboście nie (bo na przykład dany twórca nie żyje od pięćdziesiąciu lat, bądź wyjechał za granicę i nie dane mi było go spotkać). Dlatego nie zadawajcie mi głupich pytań typu: czy znam Szekspira, Dostojewskiego czy Szymborską... jakby nie patrzeć oni nie żyją. Znam ich twórczość, bo mówiono o nich w liceum, na studiach w mediach.
Jednak jak powszechnie wiadomo najlepsze lektury dopadają nas za szkolnymi murami, kiedy to czytelnik czyta to co chce i nie musi poddawać treści powieści jakimś podstawowym analizom, do których przydatne będą internet i śmieciowe pomoce szkolne, których to jestem przeciwniczką odkąd pamiętam.
Wróćmy jednak do Łukasza Gołębiewskiego, którego to miałam okazję poznać osobiście. A było to w czasach kiedy pracowałam w księgarni. Munioza stawiła się na to spotkanie kompletnie nieprzygotowana (wstydzę się do dzisiaj). W natłoku obowiązków zawodowych i zajęć prywatnych nie miałam nawet chwili, aby zapoznać się z biografią autora, jego działalnością kulturalną, o promowanej w 2011 roku "Bombie w windzie" nie wspominając. Nic to. spotkanie było krótkie, a ja żałowałam, że ten pełen wdzięku i oryginalności mężczyzna musi jechać dalej. Muniozę (znaną ze swej nieśmiałości) aż korciło, aby podejść, zamienić kilka zdań. Rozmawialiśmy o literaturze rzecz jasna. Mnie zachwycał Mario Vargas Llosa a Łukasza Wiesław Myśliwski. Pamiętam to dokładnie, jakby to było wczoraj. Gołębiewski grzecznie się pożegnał i pojechał, ruszył dalej. A że naturę ma punkową tak jak ja...
Wiedziałam, że prędzej czy później jakoś go "znajdę". Czy to na koncercie, czy w trasie czy wybiorę się na jakieś spotkanie autorskie.
Później z powodu życiowych perturbacji zupełnie zapomniałam o spotkaniu i publikacjach autora. Na studiach katowano mnie arcydziełami literatury staropolskiej. wiecie Bogurodzica i inne utwory wałkowane od postawówki. Prowadzący ćwiczenia sprawił, że moja miłość do literatury oziębła, zaś obrzydzenie do tego nadętego mężczyzny szczycącego się tytułem doktora jest tak wielkie, że gości w mym sercu po dziś dzień. Nie będę się rozwodzić nad wykładowcą, bo nie warto.
Pozdrawiam po punkowemu: środkowym palcem ;-)
Z gmachu Uniwersyteu przenoszę się myślami do Londynu i windy, gdzie poznaję Richarda Burtona. Postać niesłychanie zagadkową. Nasz bohater, z zawodu krytyk literacki, został uwięziony w szybie windy. Bez wody, bez jedzenia. Jak to się mówi w czarnej dupie. Pomimo swojego trudnego położenia Richard zdobywa się na pełną humoru podróż do przeszłości. Wspomina monotonię pracy dziennikarza, koncerty punk rockowe oraz kobiety, które to porządnie zawróciły mu w głowie.
"Bomba w windzie" urzekła mnie od pierwszych stron. Zachwycałam się każdym zdaniem, aż nie chciałam, aby ta powieść się skończyła, jednak ciekawość nie pozwalała mi odłożyć jej na później. Gdybym miała w jakiś sposób zaznaczyć najciekawsze momenty i arcyważne cytaty bałabym się, że liczba karteczek zniszczyłaby całkowicie tę liczącą około 130 stron książeczkę . a tego byśmy przecież nie chcieli...
Bomba w windzie to cudowne połączenie powieści obyczajowej i sensacyjnej. Nie jest to powieść o umieraniu, lecz o życiu. Troski i zmartwienia Richarda są bliskie niejednemu z nas. To historia nieszczęśliwego samotnika poszukującego wrażeń.
Podziwiam Łukasza Gołębiewskiego za to, że na tak niewielu stronnicach zawarł wszystko, co lubię w książkach najbardziej. Mam tutaj na myśli ciekawą fabułę, która sprawiła, że mój mózg popracował na wyższych obrotach oraz żarty, które warto powtarzać w gronie znajomych. . Bomba w windzie, pochłonęła mnie totalnie. Tego mi było trzeba.
Podziwiam Łukasza Gołębiewskiego za to, że na tak niewielu stronnicach zawarł wszystko, co lubię w książkach najbardziej. Mam tutaj na myśli ciekawą fabułę, która sprawiła, że mój mózg popracował na wyższych obrotach oraz żarty, które warto powtarzać w gronie znajomych. . Bomba w windzie, pochłonęła mnie totalnie. Tego mi było trzeba.
Sztuką jest sprawić, że czytelnik zżywa się z głównym bohaterem tak bardzo, że ma ochotę płakać nad jego losem. Masa niejasności, zawirowań, niedopowiedzeń. Mistyfikacja totalna. A co jeśli Richard Burton nie istniał naprawdę? O co w tym wszystkim chodzi? Gdzie jest granica między światem rzeczywistym a fikcyjnym? Polecam tę książkę wszystkim, którzy narzekają na nudę i brak literackich doznań. Proza Łukasza Gołębiewskiego sprawiła, że kilka razy niebezpiecznie skoczyło mi ciśnienie. Jak to się w księgarni mawiało: "kawy nie trzeba pić". Ano nie trzeba. wystarczy dobra książka. tak niewiele, a tak wiele.
Zmęczenie daje o sobie znać. Dlatego też zakończenie będzie krótkie: czytajcie, bo warto.
polecam, Ewelina Karpiuk
Ja tymczasem biorę się za kolejną. pora na "Disorder i ja", ciekawe, czym mnie zaskoczy Gołębiewski.
Zagadką jest jak po trzech latach odnalazłam Łukasza? na pewno nie w warszawskiej ani londyńskiej windzie, nie na koncercie, ani w podróży. znalazłam go...
na fejsie. niech żyje Internet ! <3
Zagadką jest jak po trzech latach odnalazłam Łukasza? na pewno nie w warszawskiej ani londyńskiej windzie, nie na koncercie, ani w podróży. znalazłam go...
na fejsie. niech żyje Internet ! <3
zacznij od xenny jak nie znasz,potem przyjdzie czas żyletkę a disordera zostaw sobie na deser wg mnie taka kolejność jest najlepsza.
OdpowiedzUsuńA na pewno trzeba przeczytać 'Xenne' zanim przeczyta się 'Żyletkę'
pozdrawiam,
A.Ch
Może i tak zrobię. tak się składa, że posiadam te tytuły.
OdpowiedzUsuńO Xennie słyszałam wiele dobroci, może coś w tym jest.
pozdrawiam również :-
Ale czyż książka nie jest zapisem najbardziej intymnych myśli autora? Może to właśnie za sprawą słów zaklętych w papier jesteśmy w stanie dotrzeć do najciemniejszych zakamarków pisarskiej duszy? Oczywiście należy wziąć pod uwagę, że moje słowa podszyte są zazdrością, bowiem mimo, że również pracowałem w księgarni, nigdy nie było mi dane porozmawiać z żadnym literatem. Niestety ale mój salonik był skromny, a pisarze gościli w innych placówkach :)
OdpowiedzUsuńPrezentowana lektura zapowiada się wybornie, tym bardziej, że o Łukaszu Gołębiewskim w ogóle dotychczas nie słyszałem (ciekawość po prostu mnie zżera: cóż to za facet i czy rzeczywiście jest takim dobrym literatem?). Zacznę rozglądać się za prozą tego pana.