czwartek, 6 marca 2014

Instytut

„Instytut” jest pierwszą książką Jakuba Żulczyka, po którą sięgnęłam. Młody mężczyzna z papierosem w ustach i zawadiackim błyskiem w oku. Czym ten niespełna trzydziestuletni facet, uznawany za polskiego Stephena Kinga, jest w stanie mnie zaskoczyć? Okazuje się, że wieloma rzeczami.

Znamy już historie o ludziach, którzy pewnego dnia budzą się w miejscu, z którego nie mogą się wydostać. Nikt nic nie wie, nikt niczego nie pamięta. Schemat stary jak węgiel. Podobne zdarzenia mają miejsce w mieszkaniu jednej z krakowskich kamienic, zwanym INSTYTUTEM. Jest to lukum, które zostało przypisane głównej bohaterce przez babcię. Nie wiadomo dlaczego babcia nie korzystała z tego mieszkania, a jednocześnie nie chciała słyszeć o sprzedaży.
Siedmioro ludzi, znających się bardziej lub trochę mniej, zostaje zamkniętych w wyżej wspominanym mieszkaniu, znajdującym się na piątym piętrze. Winda nie działa, schodów broni krata, której nie sposób otworzyć. Telefony są pozbawione baterii i kart SIM. Wołania o pomoc nie przynoszą rezultatów. Każdy z naszych bohaterów stara się znaleźć logiczne wytłumaczenia sytuacji, w której się znalazł. Każdy z nich bezustannie zastanawia się PRZEZ KOGO i DLACZEGO miałby być tutaj przetrzymywany. Szybko zdają sobie sprawę z tego, że to dopiero początek i każde tchnienie może być tym ostatnim…

W „Instytucie” urzekł mnie bezpretensjonalny styl i nowatorskie podejście do sprawy. Nie spotkamy tutaj czarnoskórego pana, który będzie zapewniał kruchą blondynkę, że to tylko zły sen, a kiedy wszystko się skończy urodzi bliźniaki i zamieszka w pięknym białym domku z ogórkiem. Zamiast tego mamy ludzi, którzy, gdy są wzburzeni kartki ociekają tym wzburzeniem. Gdy chce im się zapalić sięgają po kolejnego papierosa, a rozmyślania co będzie potem odsuwają na drugi plan. W „Instytucie” często „rzuca się kurwami”. Jest to jednak tak umiejętnie wyważone, że nie odpycha czytelnika, a jednocześnie daje upust emocjom bohaterów, którzy znaleźli się na granicy obłędu.
Podobały mi się również opisy zmęczenia. Tak moi drodzy, zwykłe opisy fizycznego zmęczenia. Autor nie zapomina, że ludziom, którzy znaleźli się w niewytłumaczalnej sytuacji w dalszym ciągu chce się pić, palić czy spać. Po ciałach będących ich świątyniami pozostały sprofanowane ruiny.

Naprzemiennie z akcją rozgrywająca się w mieszkaniu poznajemy historię głównej bohaterki, Agnieszki. Ta trzydziestopięcioletnia kobieta nazywająca siebie „królową balu” wie, co to alkohol, narkotyki, sex z nowopoznanymi mężczyznami. A na dodatek wie o tym nie z opowieści, ale z autopsji. Ponadto Agnieszka jest matką. Jest matką jedyną w swoim rodzaju. Jest taką matką, której uczuć do swojej córki nie sposób wyrazić słowami. Jej miłość do córki jest silna pomimo, że Ela mieszka z ojcem setki kilometrów od niej. Kontakt Agnieszki ze swoim skarbem ogranicza się do półgodzinnych rozmów telefonicznych, po których jej twarz staje się mokra od łez. Wie, że tak musi być, w przeciwnym razie teściowie i były mąż odebraliby jej córkę na zawsze. Żaden sąd nie przyznałby opieki matce, której życie przypomina życie nastolatki, i to nastolatki z marginesu społecznego. Wkrótce Ela znajdzie się w śmierletnym niebezpieczeństwie.

Chciałabym pochwalić Jakuba Żulczyka za dwie rzeczy. Po pierwsze za to, że napisał książkę, która wzbudza nieudawany strach i zainteresowanie. Nie sztuką jest pisać o zombie biegających z nożami w głowach. Sztuką jest nie pokazać „ZŁA”, a jednocześnie sprawić, że czytelnika ogarnia lęk. Po drugie cieszę się, że autor nie traktuje nas jak idiotów. Po prostu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zagubiony ptak - Jowita Kosiba

Z nazwiskiem autorki spotkałam się zupełnie przypadkiem, kiedy w moje ręce trafił fenomenalny ''Nokurn''. Intrygujaca akcja,...