wtorek, 25 lutego 2014

Bornholm, Bornholm



Pukam do drzwi, poczym wchodzę do pokoju. Odkładam książkę na miejsce i dziękuję właścicielce.
- Już przeczytałaś?
- Yhym...
- I jak?
- Póki co nie dam rady mówić. Jak się otrząsnę to opowiem...

Z tym tutułem zetknęłam się dwa lata temu. Zaczęłam czytać tę książkę, jednak z przyczyn technicznych (musiałam ją oddać) nie dane mi było skończyć. Od tamtej pory Hubert Klimko-Dobrzaniecki i jego genialna powieść chodzi za mną w myślach a ja wiedziałam, że kiedyś nadejdzie dzień, gdy przeczytam „Bornholm, Bornholm“ w całości. Cieszę się, że możemy obcować z tak poruszającą literaturą. Smutny jest tylko fakt, że Klimko-Dobrzaniecki jest niedoceniany przez polskich czytelników, nad czym sam bardzo ubolewa...

W powieści poznajemy historie dwóch mężczyzn. Jednym z nich jest Horst Bartlik, nauczyciel biologii, a prywatnie nieszczęśliwy mąż i ojciec. Najszczęśliwsze lata jego małżeństwa dawno minęły, o ile w ogóle istniały. Żona Horsta jest osobą zimną, surową, nieznoszącą sprzeciwu. Kobieta krytykuje wszystkie zamiary męża poczynając od budowy domku na drzewie a uprawianiu seksu kończąc. Horst latami znosi „dyktaturę“ swojej żony (przez nią sikał na siedząco i robił inne rzeczy, które odbierały mu męskość). Mężczyzna przez całe małżeństwo gromadzi w sobie żal i frustrację, aż pewnego razu nie wytrzymuje,postanawia powiedzieć DOSYĆ i zmienić swoje beznamiętne życie. W końcu nie jest taki stary a żona to nie jedyna kobieta na świecie. Ponadto w szkole, w której uczy zdarzyło się coś, czego Horst nie powinien zobaczyć.

Drugim bohaterem jest bezimienny młody mężczyzna, który zwraca się do leżącej w śpiączce matki. Dopiero teraz, gdy jego rodzicielka jest w takim a nie innym stanie może jej powiedzieć, o coma do niej żal. Gdyby kobieta była przytomna rozmowa kończyłaby się w przeciągu kilku minut, bo przez całe życie była głucha na jego uczucia, wszystko wiedziała najlepiej. To ona izolowała go od rówieśników, nie chciała słyszeć o posiadaniu zwierzaka, faszerowała go toną niepotrzebnych leków, których niepotrzebował i regularnie zakopywał w ogródku. Mężczyzna nigdy nie zapomni swoich urodzin. Ten dzień zawsze wyglądał tak samo. Matka kupowała tort i jakiś drogi prezent, który miał chłopcu wynagrodzić brak towarzystwa. Ten nie portafił się cieszyć z kolejnego zestawu klocków, bo jak wiadomo najlepiej się je układa z kolegami, a nie z mamą. W końcu kobieta zgadza się, aby syna odwiedziło dwóch kolegów (oczywiście MAKSYMALNIE dwóch i MAKSYMALNIE na godzinę). Pomimo tych warunków chłopiec jest w siódmym niebie. Wraz z kolegami bawia się w najlepsze, gdy nagle otwierają się drzwi i do pokoju wchodzi matka informując, że wystarczy na dziś. Goście sprzątają i szykują się do wyjścia, ale przedtem kobieta każe chłopcom pokazać kieszenie, żeby sprawdzić czy nie wynoszą klocków. Syn czerwieni się ze złości i traci kontakt z kolegami. „Robię to dla twojego dobra“ odpowiadała mu w takich chwilach matka. Ponadto „dla jego dobra“ nie pojawiała się na jego ślubach, nie pocieszała go po śmierci dzieci... Dla niej najlepszym stanem rzeczy byłoby, gdyby syn z nikim się nie wiązał i przez całe życie mogłaby mieć go tylko dla siebie.

„Bornholm, Bornholm“ boli, szokuje, sprawia, że mózg pracuje na wyższych obrotach. Pokazuje nieubłagalną przemijalność, ludzkie nieszczęścia trwające latami oraz jaki wpływ mają na nas chore relacje z bliskimi. Po tej książce musiałam przeczytać „coś lżejszego“,bo następna książka tego typu mogłaby wywołać nerwicę lub depresję... Przepiękna książka, którą polecam wszystkim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zagubiony ptak - Jowita Kosiba

Z nazwiskiem autorki spotkałam się zupełnie przypadkiem, kiedy w moje ręce trafił fenomenalny ''Nokurn''. Intrygujaca akcja,...