wtorek, 25 lutego 2014

W rajskiej dolinie wśród zielska



Jacek Hugo-Bader, czyli człowiek, o którym mówi się dobrze albo wcale. I to bynajmniej nie dlatego, że jest postacią nieżyjącą, a jak wiadomo o zmarłym źle mówić nie wypada. Po prostu o nim, a zwłaszcza o jego pracy nic złego powiedzieć nie sposób. 
Jest jednym z najbardziej (u)znanych polskich reportażystów. Nominowany do Nagrody Nike, dwukrotny zdobywca nagrody Grand Press oraz Bursztynowego Motyla. Z wykształcenia pedagog, który w 1990 roku postanawia porzucić pracę w szkole na rzecz kariery dziennikarskiej i zostaje przyjęty do Gazety Wyborczej.

„W rajskiej dolinie wśród zielska” nie jest pierwszą książką Hugo-Badera, którą przyszło mi czytać. Jako pierwsze w moje ręce trafiły „Dzienniki kołymskie”. Urzekły mnie swoją bezpretensjonalnością, inteligentnym żartem, historycznym tłem oraz bardzo silną więzią, która tworzy się między autorem a odbiorcą. To właśnie Dzienniki sprawiły, że z ogromną przyjemnością sięgnę po WSZYSTKO, co wyjdzie spod pióra tego autora.
Myślę, że w tych kilku zdaniach przybliżyłam postać Hugo-Badera oraz mój stosunek do jego twórczości. Teraz chciałabym skupić się tylko i wyłącznie na publikacji.

„W rajskiej dolinie wśród zielska” jest zbiorem siedemnastu reportaży, które były publikowane na łamach Gazety Wyborczej w latach dziewięćdziesiątych. Książka traktuje o krajach Związku Radzieckiego i jego mieszkańcach. Z książki dowiemy się za czym tęsknią, czego pragnie wschodnia dusza, dlaczego Kałasznikow zapytany o niektóre rzeczy udaje, że nie słyszy lub szybko ucina rozmowę? Dowiemy się jak wyglądało życie prywatne Walentiny Tierieszkowej, pierwszej kobiety w kosmosie oraz jakimi kryteriami kierował się Chruszczow przy wyborze kandydatki do lotu.

Oprócz bohaterów ZSRR poznamy tzw. zwykłych ludzi, którzy uważają swoje życie za pełne szarości i biedy, a mimo to nie zdecydowaliby się na życie w innym miejscu. To pełna melancholii, wspomnień i wschodniej zadumy opowieść, która boli, smuci a momentami sprawia, że robi się cieplej na sercu.

To kawałek dziejów, który nie musi być opowiedziany w beznamiętny sposób znany nam z podręczników od historii. Bez wątpienia Jacek Hugo-Bader ma „coś”, co sprawia, że tworzone przez niego opowieści wzbogacają naszą wiedzę a jednocześnie czujemy się jakbyśmy wspólnie z nim przebywali w mroźnej Rosji, gawędząc nad szklanką samogonu…

Bornholm, Bornholm



Pukam do drzwi, poczym wchodzę do pokoju. Odkładam książkę na miejsce i dziękuję właścicielce.
- Już przeczytałaś?
- Yhym...
- I jak?
- Póki co nie dam rady mówić. Jak się otrząsnę to opowiem...

Z tym tutułem zetknęłam się dwa lata temu. Zaczęłam czytać tę książkę, jednak z przyczyn technicznych (musiałam ją oddać) nie dane mi było skończyć. Od tamtej pory Hubert Klimko-Dobrzaniecki i jego genialna powieść chodzi za mną w myślach a ja wiedziałam, że kiedyś nadejdzie dzień, gdy przeczytam „Bornholm, Bornholm“ w całości. Cieszę się, że możemy obcować z tak poruszającą literaturą. Smutny jest tylko fakt, że Klimko-Dobrzaniecki jest niedoceniany przez polskich czytelników, nad czym sam bardzo ubolewa...

W powieści poznajemy historie dwóch mężczyzn. Jednym z nich jest Horst Bartlik, nauczyciel biologii, a prywatnie nieszczęśliwy mąż i ojciec. Najszczęśliwsze lata jego małżeństwa dawno minęły, o ile w ogóle istniały. Żona Horsta jest osobą zimną, surową, nieznoszącą sprzeciwu. Kobieta krytykuje wszystkie zamiary męża poczynając od budowy domku na drzewie a uprawianiu seksu kończąc. Horst latami znosi „dyktaturę“ swojej żony (przez nią sikał na siedząco i robił inne rzeczy, które odbierały mu męskość). Mężczyzna przez całe małżeństwo gromadzi w sobie żal i frustrację, aż pewnego razu nie wytrzymuje,postanawia powiedzieć DOSYĆ i zmienić swoje beznamiętne życie. W końcu nie jest taki stary a żona to nie jedyna kobieta na świecie. Ponadto w szkole, w której uczy zdarzyło się coś, czego Horst nie powinien zobaczyć.

Drugim bohaterem jest bezimienny młody mężczyzna, który zwraca się do leżącej w śpiączce matki. Dopiero teraz, gdy jego rodzicielka jest w takim a nie innym stanie może jej powiedzieć, o coma do niej żal. Gdyby kobieta była przytomna rozmowa kończyłaby się w przeciągu kilku minut, bo przez całe życie była głucha na jego uczucia, wszystko wiedziała najlepiej. To ona izolowała go od rówieśników, nie chciała słyszeć o posiadaniu zwierzaka, faszerowała go toną niepotrzebnych leków, których niepotrzebował i regularnie zakopywał w ogródku. Mężczyzna nigdy nie zapomni swoich urodzin. Ten dzień zawsze wyglądał tak samo. Matka kupowała tort i jakiś drogi prezent, który miał chłopcu wynagrodzić brak towarzystwa. Ten nie portafił się cieszyć z kolejnego zestawu klocków, bo jak wiadomo najlepiej się je układa z kolegami, a nie z mamą. W końcu kobieta zgadza się, aby syna odwiedziło dwóch kolegów (oczywiście MAKSYMALNIE dwóch i MAKSYMALNIE na godzinę). Pomimo tych warunków chłopiec jest w siódmym niebie. Wraz z kolegami bawia się w najlepsze, gdy nagle otwierają się drzwi i do pokoju wchodzi matka informując, że wystarczy na dziś. Goście sprzątają i szykują się do wyjścia, ale przedtem kobieta każe chłopcom pokazać kieszenie, żeby sprawdzić czy nie wynoszą klocków. Syn czerwieni się ze złości i traci kontakt z kolegami. „Robię to dla twojego dobra“ odpowiadała mu w takich chwilach matka. Ponadto „dla jego dobra“ nie pojawiała się na jego ślubach, nie pocieszała go po śmierci dzieci... Dla niej najlepszym stanem rzeczy byłoby, gdyby syn z nikim się nie wiązał i przez całe życie mogłaby mieć go tylko dla siebie.

„Bornholm, Bornholm“ boli, szokuje, sprawia, że mózg pracuje na wyższych obrotach. Pokazuje nieubłagalną przemijalność, ludzkie nieszczęścia trwające latami oraz jaki wpływ mają na nas chore relacje z bliskimi. Po tej książce musiałam przeczytać „coś lżejszego“,bo następna książka tego typu mogłaby wywołać nerwicę lub depresję... Przepiękna książka, którą polecam wszystkim.

Na południe od granicy, na zachód od słońca...

Od jakiegoś czasu zdarzało mi się mówić, że coraz bardziej ciągnie mnie do reportaży, biografii i szeroko pojmowanej literatury faktu. Po przeczytaniu powyższej książki zdecydowanie mogę powiedzieć, że powieści są moją największą literacką miłością i one pozwalają mojemu czytelniczemu „JA” oddychać.

Jak dotąd proza Murakamiego była mi obca. Na powyższą książkę trafiłam metodą „chybił trafił”, kiedy to w minutę musiałam sobie wybrać dwie powieści, które powędrują ze mną na weekend do domu. Po lekturze mogę śmiało powiedzieć, że był to szczęśliwy traf.
Głównym bohaterem powieści jest Hajime, którego poznajemy, gdy jest jeszcze dzieckiem. Ten chłopczyk znacząco różni się od swoich rówieśników. Zamiast gry w piłkę i wspinania się po drzewach Hajime wybiera czytanie w samotności lub słuchanie koncertów Liszta. Jedyną osobą, która może dopełnić tę ucztę melomana jest jego przyjaciółka Shimamoto. Będąc przy niej Hajime nie potrzebuje kolegów, a wspólnie spędzony czas to najlepsze wspomnienie, które pozostanie w pamięci głównego bohatera przez całe życie.

Hajime i Shimamoto dorastają i ich drogi się rozchodzą. Mężczyzna rozpoczyna naukę w college’u mieszczącym się poza rodzinnym miastem, przyjaciele tracą ze sobą kontakt. Hajime układa sobie życie. Zostaje mężem, ojcem dwóch córeczek, jest właścicielem dobrze prosperujących barów. W tym doskonale wyglądającym życiu brakuje mu Shimamoto, którą po wielu latach dostrzega w miejskim tłumie. Hajime postanawia śledzić przyjaciółkę z dawnych lat, co wywołuje ciąg nieprawdopodobnych zdarzeń…

„Na południe od granicy, na zachód od słońca” to przepiękna, rwąca za gardło opowieść o miłości, która zdarza się tylko raz. Murakami w intrygujący sposób opisał cierpienia i rozterki mężczyzny, którego życie wydaje się innym idealne i pełne szczęścia.
Z wielką chęcią sięgnę po inne tytuły autora. Nie zdziwię się jak Murakami zawita do grona „moich ulubionych” pisarzy. Szanse są duże.

Bracia Sisters


Na początku opowiem Wam nie-bajkę… 
Nie tak wcale dawno, dawno temu, bo w 1996 roku powstało wydawnictwo jedyne w swoim rodzaju. Nie mieściło się za siedmioma górami ani też za siedmioma lasami. Swą siedzibę miało w kraju nad Wisłą nazwanym Polską, a dokładniej w Wołowcu. Owe wydawnictwo było wydawnictwem zaczarowanym, ponieważ wydawało tylko dobre książki. Nie marnowało papieru na marną literaturę kobiecą a moda na wampiry ominęła je szerokim łukiem. Słynęło z serii poruszających reportaży opisujących między innymi problemy Chin, Korei Północnej, stalinowskiej Rosji czy Polaków, którym system nie ma nic do zaoferowania. Oprócz wstrząsających zapisków z różnych stron świata wydawnictwo dawało czytelnikom ambitną, trudną i oryginalną prozę. Chyba już nie macie wątpliwości o którym wydawnictwie piszę? Zgadza się, chodzi o wydawnictwo CZARNE. Po ich książki sięgam z ogromnym entuzjazmem, ale też z ogromnymi oczekiwaniami. Do tej pory zawiodło mnie tylko raz (Solo - Rana Dasgupta).

Czy jestem miłośniczką westernów? Nie. Czy zwróciłabym uwagę na powieść, której akcja rozgrywa się w XX wieku na Dzikim Zachodzie? Nie. Czy książka „Bracia Sisters” wywarła na mnie duże wrażenie i pragnę ją polecić innym? Zdecydowanie TAK.

Głównymi bohaterami powieści są bracia Charlie i Eli, których można by określić mianem bandytów, gangsterów, łotrów czy masą gorszych słów. Braci Sisters poznajemy, gdy mają wykonać kolejne zlecenie, które najprościej mówiąc wiąże się z odszukaniem, zdobyciem niezbędnych informacji i zabójstwem niejakiego Warma. W tym momencie zaczyna się ich pełna niewiarygodnych wydarzeń wyprawa. Dowiemy się czy zbiry mają gołębie serce i co się dzieje, gdy wypiją za dużo alkoholu. Przejedziemy Dziki Zachód, gdzie poznamy nieszczęśników tego świata, którzy pomimo życiowych niepowodzeń wciąż czekają na lepsze jutro. Poszukamy odpowiedzi na pytanie czy żywot bandyty ma jakiś sens oraz kim jest poszukiwany człowiek oraz co go łączy z ich przyjacielem Morisem…

Czytając Braci Sisters doświadczyłam cudownej mieszanki emocji. Był śmiech (jedna z najzabawniejszych książek jakie czytałam), nie zabrakło wzruszeń, zdziwienia, melancholii, współczucia oraz złości. Niekwestionowanym plusem książki są inteligentne dialogi i barwne postacie, które nie są czytelnikowi obojętne.

Bardzo, ale to naprawdę bardzo chciałabym zobaczyć przygody braci Sisters na dużym ekranie. Powieść jest gotowym materiałem na film, który zdobyłby miliony wielbicieli.

Kilka słów na zakończenie? Czarne jak zwykle trzyma poziom a ja przeczytałam książkę, która mi się podobała – satysfakcja podwójna.

Chustka

Czytelniczy zastój odszedł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Munioza znów czyta, przeżywa miłości od pierwszego zdania. Jej organizm silnie reaguje na brak słowa pisanego. Piękna sprawa. A jeszcze jak po długiej przerwie trafi się na coś tak wspaniałego jak „Chustka” to już całkiem żyć się chce.

Z pewnością wielu z Was wie kim jest Joanna Sałyga i zna jej bloga, na którym opisywała dwa lata swojego życia z chorobą nowotworową. Pierwszy raz przeczytałam o niej w Wysokich Obcasach i był to wywiad, który wbił mnie w fotel. Najzwyczajniej w świecie pokochałam tę kobietę a zarazem nie mogłam uwierzyć w jej istnienie. Byłam pełna podziwu dla jej postawy życiowej oraz o tym w jaki sposób rozmawiała ze swoim kilkuletnim Synkiem na temat choroby i tego, że może umrzeć zdecydowanie szybciej niż by tego chcieli.

Joanna ma za sobą nieudany związek z ojcem swojego dziecka, wiele lat pracy w korpo. Z czasem poznaje swojego ukochanego Niemęża i we trójkę ze swoim pierworodnym tworzą szczęśliwą rodzinę. Pewnego dnia ból brzucha zmusza ją do wizyty u lekarza. Weszła jak na zwykłe badanie. Wyszła z rakiem…

34-letnia kobieta zostaje przygnieciona ciężarem diagnozy i milionem pytań: kiedy umrę? Co będzie z moim dzieckiem? A może wyzdrowieję? Rozpoczyna się walka o jak najdłuższe życie. Chemioterapie, zioła, tabletki ściągane z Japonii – przecież musi być jakiś sposób. Joanna nie może biernie czekać aż zeżre ją rak.

W Polsce mamy pewien problem (nie wiem jak jest w innych krajach, dlatego w swojej opinii ograniczę się tylko do Polski, choć śmiem twierdzić, że to ludzi na całym świecie). Nie potrafimy rozmawiać o chorobach. A jeżeli nie daj Boże jest to nowotwór, wtedy dopiero zaczynają się cyrki. Niewygodna cisza i litościwe spojrzenie są wszystkim na co nas stać, a gdy człowiek chory na raka jest szczęśliwy lub trzyma w ręku plakat z napisem: „Zbieramy na cycki, nowe fryzury i dragi” ludzie myślą, że od tej chemii już całkiem mu się w głowie poprzewracało.

Jeżeli komuś się wydaje, że cała ta Chustka jest smutna, przygnębiająca i mnóstwo w niej raka ten trąba. To nie jest książka o umieraniu. To celebracja życia. Przypomnienie o szczęściu, które daje nam miłość, czas z bliskimi i niewydumane, proste przyjemności. Tyyyyle w niej mądrości. I równie dużo prześwietnego humoru. Gdybym chciała wybrać z niej najlepsze fragmenty obawiam się, że byłby problem. Podkreślenie 400 stron tekstu to nie lada wyzwanie!

Napisanie głupiego polecam na końcu w przypadku Chustki jest czymś nieodpowiednim. Dlatego dziś będzie inaczej. Pięć złotych rad. Drogi czytelniku:

1. Uzbieraj, wyżebraj, poproś rodzinę o 34,90 zł.
2. Wyrusz na spacer/wsiądź na rower i kieruj się do najbliższej księgarni (wersja dla leniwych – zamów przez Internet), zakup Chustkę.
3. Usiądź w wygodnym fotelu.
4. Zacznij czytać. Poznaj Joannę, Synka i Niemęża.
5. Gdy już skończysz w/w egzemplarz walnij się porządnie w łeb i zacznij lepsze życie.

Wstręt do tulipanów

tytuł: Wstręt do tulipanów
autor: Richard Lourie
data wydania: maj 2013
liczba stron: 208
cena: 34,90










Uwielbiam tulipany. Uwielbiam ich kolor, kształt, gładkość płatków. Nie lubię dostawać kwiatów, jednak otrzymać tulipana to zupełnie inna sprawa. Jak można czuć do nich wstręt? Richard Lourie przekonał mnie, że można te kwiaty znienawidzić…

Człowiekiem, który nienawidzi tulipanów jest Joop. Starszego mężczyznę poznajemy podczas spotkania z młodszym bratem, Willemem. Rodzeństwo nie widziało się przez sześćdziesiąt lat. Są sobie obcy, a jednocześnie mają sobie wiele do opowiedzenia. Jednak mroczna historia, którą przyjdzie usłyszeć młodszemu mężczyźnie przerosła jego najśmielsze oczekiwania.

Bracia siadają nad szklaneczkami alkoholu i zaczynają rozmawiać. Opowieść snuta przez Joopa przenosi nas do czasu jego dzieciństwa. Poznajemy ojca, kucharza ‘głowę rodziny’, który potrafi dać chłopcu takie lanie, że ten nie jest w stanie normalnie chodzić. Joop bardzo potrzebuje jego miłości i akceptacji. Jest w stanie wytrzymać kolejne uderzenia bez stęknięcia, byle tylko udowodnić swoją siłę a ojciec był z niego dumny. Matka Joopa jest zajęta opieką nad bliźniętami, które niedawno przyszły na świat. Chłopak czuje się samotny, niedoceniany, niepotrzebny a co za tym idzie niekochany. Wkrótce do Amsterdamu wkroczyły wojska niemieckie. Brakuje wszystkiego. Jedzenia, ulubionego piwa ojca, przyborów toaletowych. Joop chcąc pomóc rodzinie zdobywa jedzenie, zarabia na ulicy wielokrotnie narażając się na niebezpieczeństwo. Wojna, naziści, Żydzi, strach po każdym pukaniu do drzwi, beznamiętne oczy matki, bezzębni nieszczęśnicy, trup na ulicy – to nie są odpowiednie wspomnienia dla młodego chłopca, lecz każdy dzień dostarcza mu tylko tego typu wrażeń. Z czasem sytuacja w domu się pogarsza. Gdy brakuje jedzenia rodzina musi oszukiwać głód cebulkami tulipanów, na dodatek ojciec podupada na zdrowiu. Rozpoczyna się walka o przetrwanie…

Doskonale znamy historię Anne Frank. Żydowskiej dziewczynki, która dwa lata ukrywała się z rodziną w Amsterdamie. W 1944 ktoś na nią doniósł i tym samym skazał rodzinę Franków na wywiezienie do obozu koncentracyjnego. Richard Lourie pozwolił poznać nam poznać tajemnicę śmierci Anne Frank. Donosicielem był nikt inny jak nasz bohater, uroczy chłopiec o imieniu Joop!

Książka mi się podobała. Ciekawa fabuła i jeszcze ciekawszy sposób jej przedstawienia sprawiły, że chętnie sięgnę po inne tytuły tego pana. Lubię tego typu powieści, gdzie nic nie jest oczywiste, o których można podyskutować. Mam jakieś dziwne przeczucia… Czyżbym zapoznała się z kolejną książką, na podstawie której powstanie poruszający film?

Zagubiony ptak - Jowita Kosiba

Z nazwiskiem autorki spotkałam się zupełnie przypadkiem, kiedy w moje ręce trafił fenomenalny ''Nokurn''. Intrygujaca akcja,...